
Ledwo wjechałem na tą ulicę, rozpędziłem motor do prędkości nie wyższej niż 40-50 km/h (da się jechać wolniej?!) i następnym wydarzeniem był widok zakapturzonego babska wybiegającego na jezdnie z lewej strony. Oczywiście nie na przejściu. Z naprzeciwka jechał SUV, także nie próbowałem jej omijać, złapałem za hample. A że w Kielcach pada już od kilku dni, to przednie koło prawie od razu straciło przyczepność - puściłem hamulec, odzyskało - złapałem, straciło, itd., słowem: amatorskie, paniczne hamowanie na mokrej nawierzchni. 3 razy mnie gibnęło na boki i już leciałem po asfalcie pod SUVa z nogą pod motorem :f Babsko na bok, nietknięte.
Dobrze, że prędkość była mała tak jego, jak i moja - po kilku metrach asfaltu, metr przed samochodem, zatrzymałem się. Wygrzebałem się spod motoru, już myśląc o tym baku do malowania i czymkolwiek jeszcze; rzuciłem do głupiego, starego próchna zwanego wcześniej babskiem kilka słów, których nie będę przytaczał i podniosłem motocykl - o dziwo, lakier cały! Karter się oszlifował, rączka kierownicy... i w sumie na tyle strat

Dodam tylko, że tego dnia w szkole nie musiałem pić kawy :f