[Rumunia-06.2013] Mamanynka ursul!
: 09 lip 2013, 21:56
Witam wszystkich
Oto postanowiłem napisać relacje dla forumowiczów z naszego wypadu do Rumuni, który zakończył się nie cały tydzień temu (10.06.2013). Piszę teraz ponieważ na gorąco lepiej spamiętać jakieś szczegóły i sądzę, że nic mi nie umknie.
Skład
- Zefir - Suzuki Intruder VS800
- Kamyk - Suzuki SV650N
Trasa
Zakładam, że będę opisywać tylko wspólną trasę. Nie liczę tutaj trasy mojej ze Szczecina do Berlina i później do Wrocławia. Ale musicie sobie uzmysłowić, że było to dodatkowe 500km dla mnie
Tak kształtowała się cała trasa. A to link do mapy google: http://tnijurl.com/fc1aec12862d/
Przygotowania:
Kamyk - jak widać Ewa szyje mi spodnie i ogarnia mój nieład. A ja tyko ją denerwuję i robię fotki
Zefir - myślałem, że był gotowy do drogi Czytałem książkę, piłem browara a Zefir miotał się po domu szukając reszty sprzętu na drogę
Dzień 1
Plan był prosty wyruszyć jak najszybciej, żeby jak najmniej zostać zmoczonym przez burze, które cały czas były w prognozach. Przesunęliśmy wyjazd z soboty na poniedziałek. Tzn. ja miałem dojechać do Wrocławia w niedziele, abyśmy mogli ruszać w poniedziałek z rana. Ale deszcz i ulewy nie zachęcały. Dlatego postanowiliśmy ruszyć we wtorek rano. Dojechałem do Zefira w poniedziałek, oczywiście ubrany od połowy drogi w "kondona". Co się później okazało naszego najlepszego przyjaciela tego wyjazdy Często z niego korzystaliśmy, a bez niego nie dali byśmy rady. Wtorek 5 rano pobudka, a biorąc pod uwagę, że kładliśmy się spać o 1:00 i że nie mogliśmy zasnąć to nie byliśmy świeżynkami.
Ubrani i gotowi ruszyliśmy w stronę stacji aby zatankować i w drogę. Plan był prosty: autostradą do Krakowa i później na Nowy Sącz. Jedna myśl latała nam w głowie, kiedy nas dopadnie deszcz. Ale deszczu jak nie było tak nie było. Przed Katowicami za to złapała nas mgła. Czego mogliśmy się spodziewać po oznakowaniu przy autostradzie. Mgła z widocznością może 20 metrów. Jechałem na awaryjkach z boku, bo nikt by mnie inaczej nie zauważył. Katowice - poranna pasza:
Od Katowic do Krakowa droga minęła spokojnie. I trzeba tutaj podkreślić, że autostrada ta jest dość tania dla motocyklistów. Tylko 4.5zl. A nie jak A2 z Poznania do Warszawy Kraków. Kierunek Bochnia. Deszcz. Coraz mocniejszy. Ale my się nie poddajemy Wyjeżdżać w deszczu było by gorzej. Ale jak już nas złapał po drodze to inna sprawa.
Tutaj Hołek zrobił nam psikusa i Automapa poprowadziła nas skrajnie boczna trasą. Nie było tak źle bo ominęliśmy dość spory tutaj ruch Tirów. Dojechaliśmy do Nowego Sącza!
Jak widać Zefir cały czas miał na nogach profesjonalnie wzmacniane "buty":
Dojechaliśmy do Presov na Slowacji. Droga super przez góry, bez deszczu o słonecznie. Na stacji okazało się ... tak nam powiedzieli, że musimy kupić Vinietke na autostrady. Z Presov do Kosic jest autostrada. Więc postanowiliśmy pojechać boczną starą drogą. Wioska: 50km/h, sygnał z nieoznakowanej Astry i miła słowacka policjantka mówi, że jechaliśmy 70km/h Pierwsza cena: 90E na głowę. Ale utargowaliśmy do 30E. Za plecami armagedon. Nad Presov czarna chmura, dlatego też ciągnęliśmy do Kosic i później do Węgier ciutkę szybciej ... Sądziliśmy, że zostawimy to za sobą. Jak bardzo się myliliśmy? Oj bardzo. W pewnym momencie za Kosicami postanowiliśmy zjechać na stacje, zatankować i trochę przeczekać. Oczywiście nasi kumple kondony były cały czas z nami.
Plan był dojechać jednego dnia do Rumuni. Drugi: dojechać do Debrecyna. Skończyło się na Miszkolcu. Nie dało rady dalej jechać, a nie przespana noc wcześniej dawała o sobie znać. Dojechaliśmy do Miszkolca i zaczęliśmy szukać noclegu. Przeliczanie tych tysiąców (Forinty) na złotówki czy euro trochę nam zajmowało. Przykładowo 5000Ft to jakieś 20E. Oczywiście dogadanie się z Węgrami, mimo że są naszymi bratankami nie szło nam łatwo. Wyprzedzę fakty: w Tokaju po kilku szklanach wina szło nam lepiej Znaleźliśmy pensjonat, gadając po niemiecku i poszliśmy na miasto.
A tam!? Od groma:
Dosłownie na każdym kroku Miasto ładne, ale w taką pogodę opustoszałe. Trochę nam zeszło żeby znaleźć coś do jedzenia i żeby nie był to kebab czy pizza.
Wcześniej pytaliśmy Ewy czy na necie pogoda ma być inna w Miszkolcu. Odpowiedź: nie pada A jednak. Wiadomo, jak często pogoda się nie sprawdza. Ale co to dla nas! Dodam, że parasol pożyczyliśmy z pensjonatu. Nie wchodził w nasze wyposażenie.
Znaleźliśmy knajpę z gulaszem i z free wifi
Tak zakończył się nasz pierwszy dzień. Zmęczeni na maksa, ale jacy szczęśliwi. "This is it!". Robimy to! Kilka razy padało z naszych ust. Jeśli ma się marzenia trzeba je realizować. Mimo, że pogoda nie sprzyja i że wiatr w oczy. Kładliśmy się spać z nadzieją, że będzie lepiej jutro.
Przejechana trasa:
Dystans: +-610km
Google - http://goo.gl/maps/rP8mR cdn ...
-- 09 Lip 2013, 20:56 --
Trzeba pisać dalej Zaraz kolejna część.
Kamyk
Oto postanowiłem napisać relacje dla forumowiczów z naszego wypadu do Rumuni, który zakończył się nie cały tydzień temu (10.06.2013). Piszę teraz ponieważ na gorąco lepiej spamiętać jakieś szczegóły i sądzę, że nic mi nie umknie.
Skład
- Zefir - Suzuki Intruder VS800
- Kamyk - Suzuki SV650N
Trasa
Zakładam, że będę opisywać tylko wspólną trasę. Nie liczę tutaj trasy mojej ze Szczecina do Berlina i później do Wrocławia. Ale musicie sobie uzmysłowić, że było to dodatkowe 500km dla mnie
Tak kształtowała się cała trasa. A to link do mapy google: http://tnijurl.com/fc1aec12862d/
Przygotowania:
Kamyk - jak widać Ewa szyje mi spodnie i ogarnia mój nieład. A ja tyko ją denerwuję i robię fotki
Zefir - myślałem, że był gotowy do drogi Czytałem książkę, piłem browara a Zefir miotał się po domu szukając reszty sprzętu na drogę
Dzień 1
Plan był prosty wyruszyć jak najszybciej, żeby jak najmniej zostać zmoczonym przez burze, które cały czas były w prognozach. Przesunęliśmy wyjazd z soboty na poniedziałek. Tzn. ja miałem dojechać do Wrocławia w niedziele, abyśmy mogli ruszać w poniedziałek z rana. Ale deszcz i ulewy nie zachęcały. Dlatego postanowiliśmy ruszyć we wtorek rano. Dojechałem do Zefira w poniedziałek, oczywiście ubrany od połowy drogi w "kondona". Co się później okazało naszego najlepszego przyjaciela tego wyjazdy Często z niego korzystaliśmy, a bez niego nie dali byśmy rady. Wtorek 5 rano pobudka, a biorąc pod uwagę, że kładliśmy się spać o 1:00 i że nie mogliśmy zasnąć to nie byliśmy świeżynkami.
Ubrani i gotowi ruszyliśmy w stronę stacji aby zatankować i w drogę. Plan był prosty: autostradą do Krakowa i później na Nowy Sącz. Jedna myśl latała nam w głowie, kiedy nas dopadnie deszcz. Ale deszczu jak nie było tak nie było. Przed Katowicami za to złapała nas mgła. Czego mogliśmy się spodziewać po oznakowaniu przy autostradzie. Mgła z widocznością może 20 metrów. Jechałem na awaryjkach z boku, bo nikt by mnie inaczej nie zauważył. Katowice - poranna pasza:
Od Katowic do Krakowa droga minęła spokojnie. I trzeba tutaj podkreślić, że autostrada ta jest dość tania dla motocyklistów. Tylko 4.5zl. A nie jak A2 z Poznania do Warszawy Kraków. Kierunek Bochnia. Deszcz. Coraz mocniejszy. Ale my się nie poddajemy Wyjeżdżać w deszczu było by gorzej. Ale jak już nas złapał po drodze to inna sprawa.
Tutaj Hołek zrobił nam psikusa i Automapa poprowadziła nas skrajnie boczna trasą. Nie było tak źle bo ominęliśmy dość spory tutaj ruch Tirów. Dojechaliśmy do Nowego Sącza!
Jak widać Zefir cały czas miał na nogach profesjonalnie wzmacniane "buty":
Dojechaliśmy do Presov na Slowacji. Droga super przez góry, bez deszczu o słonecznie. Na stacji okazało się ... tak nam powiedzieli, że musimy kupić Vinietke na autostrady. Z Presov do Kosic jest autostrada. Więc postanowiliśmy pojechać boczną starą drogą. Wioska: 50km/h, sygnał z nieoznakowanej Astry i miła słowacka policjantka mówi, że jechaliśmy 70km/h Pierwsza cena: 90E na głowę. Ale utargowaliśmy do 30E. Za plecami armagedon. Nad Presov czarna chmura, dlatego też ciągnęliśmy do Kosic i później do Węgier ciutkę szybciej ... Sądziliśmy, że zostawimy to za sobą. Jak bardzo się myliliśmy? Oj bardzo. W pewnym momencie za Kosicami postanowiliśmy zjechać na stacje, zatankować i trochę przeczekać. Oczywiście nasi kumple kondony były cały czas z nami.
Plan był dojechać jednego dnia do Rumuni. Drugi: dojechać do Debrecyna. Skończyło się na Miszkolcu. Nie dało rady dalej jechać, a nie przespana noc wcześniej dawała o sobie znać. Dojechaliśmy do Miszkolca i zaczęliśmy szukać noclegu. Przeliczanie tych tysiąców (Forinty) na złotówki czy euro trochę nam zajmowało. Przykładowo 5000Ft to jakieś 20E. Oczywiście dogadanie się z Węgrami, mimo że są naszymi bratankami nie szło nam łatwo. Wyprzedzę fakty: w Tokaju po kilku szklanach wina szło nam lepiej Znaleźliśmy pensjonat, gadając po niemiecku i poszliśmy na miasto.
A tam!? Od groma:
Dosłownie na każdym kroku Miasto ładne, ale w taką pogodę opustoszałe. Trochę nam zeszło żeby znaleźć coś do jedzenia i żeby nie był to kebab czy pizza.
Wcześniej pytaliśmy Ewy czy na necie pogoda ma być inna w Miszkolcu. Odpowiedź: nie pada A jednak. Wiadomo, jak często pogoda się nie sprawdza. Ale co to dla nas! Dodam, że parasol pożyczyliśmy z pensjonatu. Nie wchodził w nasze wyposażenie.
Znaleźliśmy knajpę z gulaszem i z free wifi
Tak zakończył się nasz pierwszy dzień. Zmęczeni na maksa, ale jacy szczęśliwi. "This is it!". Robimy to! Kilka razy padało z naszych ust. Jeśli ma się marzenia trzeba je realizować. Mimo, że pogoda nie sprzyja i że wiatr w oczy. Kładliśmy się spać z nadzieją, że będzie lepiej jutro.
Przejechana trasa:
Dystans: +-610km
Google - http://goo.gl/maps/rP8mR cdn ...
-- 09 Lip 2013, 20:56 --
Trzeba pisać dalej Zaraz kolejna część.
Kamyk